Moje 5 sposobów na „odcięcie się” w home office

W zasadzie powinnam zapytać: ile trwa już home office u ciebie? U mnie wystartował w grudniu 2018 roku i trwa do dziś. Tak, to było trochę przed pandemią. Niefortunnie się złożyło, że wówczas właśnie przestałam wychodzić z domu, z powodu zagrożonej ciąży. Kilka miesięcy później – przeprowadziliśmy się za miasto. Urodziłam córkę, pierwsze miesiące jej życia – wiadomo, rewolucja. Na ten okres miałam zaplanowane nieco mniej pracy, funkcjonowanie z poziomu domu doskonale się więc sprawdzało. Rok 2020 sprzedałam w całości w swojej agencji ślubnej. To miał być moment wielkiego powrotu po przerwie. Dwa śluby miesięcznie. 

Wtedy pojawiła się ona. Pandemia. Wtedy branża ślubna została zamknięta a cały sezon – pogrzebany. Wszystko stanęło na głowie, wszystko zaczęło wyglądać zupełnie inaczej. Odczułam to tym mocniej, że żyjąc teraz z dala od ludzi – poczułam się nagle już zupełnie odcięta. Wszystko przeniosło się do trybu online. Wymagało to sporo pracy, udało się jednak i moją działalność – przenieść całkowicie tutaj. Od ponad roku pracuję w trybie home office, koordynuję z domowego biurka wszystkie procesy i działania, to tutaj odbywam wszystkie spotkania i tutaj również realizują się wszystkie zamówienia. Wszystko dzieje się tutaj. Na biurku z Ikei, obstawionym laptopem, dodatkowym monitorem, kolorowymi karteczkami, podkładkami i plannerami. Śmiało można powiedzieć, że moja firma – ma siedzibę na tym biurku.

Poza powierzchnią blatu tego biurka – dzieje się życie.

Po swojej prawej – mam pokój Starszaka. Za plecami – mam pokój Szefowej. Przed oczami – mam schody na dół i drzwi frontowe. Siedząc tutaj – siedzę w centralnym punkcie domu. Stąd wszystko widzę, wszystko słyszę, jestem słyszana i jestem widziana. Wyczuwasz wady tej sytuacji, prawda? Cisza? Nieosiągalna za dnia. Zamknięcie za sobą drzwi? Niemożliwe, w końcu nie mam tu drzwi. W ostatnim roku – słyszałam już wiele historii. Księgowy na home office w kawalerce, z niemowlakiem obok. Ktoś inny wynajął mini-biuro by zaszywać się w nim na czas pracy, w domu dzieci z nauką zdalną i chaosem życia codziennego – nie pozwalały na długie telekonferencje. Każda historia to jakiś człowiek, jakieś obowiązki, jakieś trudne decyzje. 

Praca zdalna nie stanowiła dla mnie nigdy problemu. Są wady, są zalety. Miałam swój system. Ten sam system runął w gruzy, gdy do mojego trybu pracy – dorzuciliśmy nauczanie zdalne syna i home office męża. I doskonale rozumiem, że to właśnie takie nawarstwienie – dla wielu stało się ciężarem nie do dźwignięcia. Obecnie mam klientkę, która doskonale rozumie moje „siadam do pracy nocą” bo robi dokładnie to samo. Nadrabia cokolwiek, gdy dziecko śpi a ona klika przy kuchennym blacie. Osobiście zdaję sobie sprawę, że zbliża się lato, najgorsza dla mnie pora roku – i przyjdą znów wieczory z komputerem na tarasie, noce przy otwartych oknach i praca, gdy wszyscy śpią.

Jak ułatwiać sobie home office?

Jak odcinać się od tego, co dookoła i znaleźć skupienie?

 

Słuchawki. I muzyka.

Od razu zaznaczam: nie każdemu będzie to odpowiadać! Powiem ci, jak to wygląda u mnie. Na biurku mam słuchawki. Rozpoczynając pracę twórczą, czyli innymi słowy pisanie – informuję domowników: mama teraz nie będzie was słyszeć. W słuchawkach muzyka, ja nie słyszę odgłosów rozmów, zabawy, niczego. Tylko ja, dźwięki i słowa wyrzucane na klawiaturę. Dużym problemem w pewnym momencie, zaczęły być właśnie hałasy. Dotarłam do takiego poziomu zmęczenia sytuacją, że rozpraszało mnie nawet… odkręcenie przez kogoś wody w łazience. Znalazłam więc rozwiązanie i dostrzegam o wiele lepsze efekty: piszę szybciej, w o wiele większym skupieniu.

Świadomy wybór pory dnia do pracy.

I tutaj oczywiście: mam taką możliwość, że nie muszę pracować w ściśle określonych godzinach. Dzięki temu zupełnie samodzielnie decyduję o takim systemie, który mi odpowiada i jest możliwy. Oczywiście – jest to zależne od wielu czynników zewnętrznych, potrzebne więc są z pewnością kompromisy. Mąż pracuje w stałych godzinach, ustaliliśmy więc że wtedy priorytetem są jego obowiązki. Poza tymi godzinami – moje. Tutaj oczywiście bywa różnie. Siadam popołudniu na tę godzinę czy dwie, czasem trzy. Później wieczory ogarniania dzieci i… wracam do pracy znów. W wersji optymistycznej. W tej mniej sprzyjającej – są wizyty u lekarzy, zakupy, spotkania z rodziną i inne przyziemne sprawy. Jestem jedyną osobą w naszym otoczeniu, która jest sama sobie szefem i podczas, gdy wszyscy są już po pracy – ja zazwyczaj jestem przed albo w trakcie. Dlatego najlepiej pracuje mi się nocą. Gdy wszyscy już śpią, w domu panuje cisza i spokój, nikt nie zagląda przez ramię i mogę narzucić sobie tempo, które sprzyja mojej twórczości.

Odpowiednie miejsce pracy.

Jestem prawdopodobnie ostatnią osobą, która powinna się na ten temat wypowiadać. Przez lata mieszkania w bloku – pracowałam przy stole w kuchni, za każdym razem rozkładając swój biurowy dobytek. Później pracowałam… też przy stole jadalnianym! Teraz awansowałam na własne biurko i fotel przy schodach i czuję się, jakbym wygrała życie! Mam tutaj wszystko zawsze gotowe, wystarczy przyjść, usiąść i pracować. Miejsce pracy, którego nie muszę za każdym razem na nowo przygotowywać – wiele daje, naprawdę! Dwa metry dalej mam regał i szafeczkę ze wszystkim, czego potrzebuję. W zupełności mi to wystarczy, żeby móc pracować w każdej chwili bez większych przeszkód. Przychodzę, siadam, piszę.

Praca blokami.

To stosuję już od bardzo dawna. Szalenie mi pomaga! Nie mieszam zadań, nie zajmuję się wieloma tematami jednego dnia. Planuję swój tydzień pracy tak, żeby każdego dnia zrobić maksimum w konkretnej dziedzinie. Dzięki temu unikam chaosu. Przykład? Dzisiaj piszę tylko dla klientów z branży ślubnej, najpierw dla jednego a gdy skończę – dla kolejnego. Jutro zajmę się blogiem i napiszę maksimum tutaj, zaplanuję posty na Instagram czy stworzę newsletter. Jeśli więc twoja praca – to wiele różnych rodzajów zadań i urozmaicona tematyka, warto rozważyć taki system blokowy.

Czyste biurko, na wierzchu tylko aktualne zadanie.

I to jest dla mnie najważniejsze, celowo zostawiłam na sam koniec. Jak wygląda na co dzień moje miejsce pracy? Na biurko stoi duży monitor, za nim ukryty kubek z długopisami, pudełko z karteczkami i krem do rąk. Przed monitorem leży duża podkładka, na niej myszka. Patrząc w lewo – widzimy laptop. I już. Tak to miejsce wygląda opuszczone. Jak wygląda, gdy pracuję? Na podkładce stoi kubek z kawą. Obok leżą notatki, plannery, książki – czy cokolwiek innego, co w aktualnym zadaniu jest mi potrzebne.  I to jest ważne! Na blacie roboczym leży tylko to, co jest mi naprawdę w tej chwili potrzebne. Nie mniej, nie więcej. I to działa doskonale! A wszystko pozostałe? Otóż mam szafkę pomocniczą. W postaci… szafki nocnej. Macie okazję widywać nasze szafki na Instagramie, w ramach #mamasamaplurzadza i całkiem niedawno – jedna z nich opuściła sypialnię. Aktualnie leżą na niej sterty oczekującej pracy różnego rodzaju. Poza zasięgiem wzroku, wciąż jednak pod ręką.

Home office to proces.

Nie musi być tak, że raz ustalone zasady – będą sprawdzać się absolutnie zawsze. My się zmieniamy, naturalne więc że nasz tryb pracy będzie się zmieniać. Są ludzie, dla których home office jest jedyną słuszną formą pracy. Są tacy, którzy prawdopodobnie nigdy się w niej nie odnajdą. Są też ludzie tacy jak ja, którzy pracują tak od lat i tylko dostosowują swój bieżący system – do potrzeb i okoliczności. Każdy z nas ma swoje upodobania, nie zakładajmy więc z góry że coś oczywistego dla mnie – jest równie oczywiste dla ciebie.

 

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *