Dlaczego niemal wszyscy piszą e-booki?

Całkiem niedawno spotkałam się właśnie z takim stwierdzeniem: wszyscy piszą e-booki! I tutaj niemal automatycznie przyszło mi na myśl: raczej wydają! Pracując po tej drugiej stronie – doskonale wiem, jak często wyglądają realia powstawania e-booków. I co mogę dziś powiedzieć? Nie każdy posiada dar lekkości pióra, niekiedy potrzebuje wsparcia w tym, co pragnie stworzyć. I to jest zupełnie naturalne! 

Tak samo ja, gdy zepsuje mi się samochód – idę do mechanika. Tak samo ten mechanik, gdyby potrzebował tekstów na stronę internetową – mógłby przyjść do mnie. Terapii swojego dziecka również nie prowadzę, oddaję to w ręce specjalistów. Włosów sama nie ogarniam – idę do fryzjera. I tak dalej, i dalej. Do czego dążę? Postanawiając o wydaniu e-booka, należy to dobrze zaplanować i część procesu twórczego oddelegować. Postanawiając o wydaniu e-booka, należy zadbać o możliwie najwyższy poziom tego produktu.

Dlaczego? Z szacunku dla kupujących!

Prywatnie nie kupuję zbyt wielu e-booków tylko dlatego, że kogoś obserwuję. Sięgam jedynie po te, które są w obrębie moich zainteresowań albo zwyczajnie… potrzebne do pracy. Na co zwracam uwagę? Na skład, na redakcję i korektę, na treść. Bo się na tym znam, właśnie tym się na co dzień zajmuję i naprawdę mocno rzucają mi się w oczy wszelkie niedociągnięcia w tym zakresie. Co jeszcze? Wychodzę z założenia, że w dzisiejszych czasach naprawdę trudno napisać coś zupełnie nowego, odkrywczego. Mamy ogromny dostęp do wiedzy, mnóstwo dostępnych inspiracji i ekspertów.

Dlatego też zarzut o „niczym odkrywczym” ze strony obserwatorów – często jest naprawdę mocno na wyrost. Dlaczego? Już wyjaśniam! Weźmy taki temat garderoby kapsułowej. Pisałam już o tym: nie musisz mieć tego, co wszyscy – ale jeśli już robisz coś, co aktualnie robią też inni, nie musisz być od razu kopią.

Pamiętam moment, gdy zaczynałam blogować prawie 8 lat temu – a niedługo później „instagramować”. Nie mieliśmy wtedy do czynienia z tak wieloma inspiracjami, nie istniała niezliczona ilość kont modowych w mediach społecznościowych. Garderoba kapsułowa nie była tak znana, spotykana na każdym kroku, hasło nie było odmieniane na tak wiele sposobów, przez tak wiele osób.

Garderoba kapsułowa. Styl klasyczny. Styl old money. To tematy, które podbiły serca influencerek modowych całkiem niedawno i… bardzo szybko zawojowały Instagram. Czytamy o tym wszędzie. Inspiracje spotykamy na każdym kroku. Ba! Większość tych inspiracji składa się z dokładnie tych samych ubrań z sieciówek, które są dostępne. Gdzie tu więc kopia? Jeśli mamy wszyscy dostęp do tych samych ubrań – po prostu mamy, zawsze mieliśmy. Gdy nie było Instagrama i kont z modowymi inspiracjami – cyklicznie ulice zalewane były konkretnym trendem, konkretnym produktem z sieciówek. I tak jest nadal. Z tą różnicą, że mamy to na Instagramie.

Nie sposób dzisiaj zrobić coś absolutnie unikalnego.

Wydawać by się mogło, że dostępne mamy już absolutnie wszystko, widzieliśmy wszystko i powiedziano już wszystko. Wydawać by się również mogło, że mamy dziś wielu ekspertów. I tutaj pragnę się na moment zatrzymać. Czy każdy z nas jest ekspertem? Oczywiście, że nie. Kiedy więc możemy się tak nazywać? Przede wszystkim w momencie, gdy zdajemy sobie sprawę ze swojego potencjału, ze swojej wiedzy i tego, że potrafimy się nimi dzielić. I wtedy, gdy posiadasz już wystarczająco dużo doświadczenia, oczywiście.

Istnieje takie przekonanie, zasada, którą można usłyszeć od wielu specjalistów sprzedażowych: dziel się wiedzą za darmo, aby ją później monetyzować. I dopóki dzielimy się tą wiedzą za darmo – ludzie są obok nas, czerpią, inspirują się. Gdy przychodzi moment pierwszego produktu lub usługi, za które już trzeba zapłacić – często pojawia się oburzenie odbiorców. Ale jak to: zapłacić?!

Tworzysz treści. Dzielisz się wiedzą, doświadczeniem, inspirujesz. Ludzie Cię obserwują, udostepniają, rośniesz w liczby. Później próbujesz swoją wiedzę i doświadczenie obrócić w sprzedaż. Część się oburza. Część odchodzi. Część kupuje.

Kto ma tutaj rację? Chciałoby się rzec: każdy. I właśnie powoli zmierzam w stronę wniosków, którymi chcę się dziś podzielić. Jeśli jesteś ekspertem, jeśli ileś tej wiedzy za darmo już było, kosztowała ileś czasu, energii, zaangażowania – masz prawo chcieć zarobić na doświadczeniu, które masz na swoim koncie, to naturalna kolej rzeczy.

Dlaczego wszyscy wydają e-booki?

Po pierwsze: e-book nie jest tak dużą inwestycją – zarówno finansową, jak i logistyczną – jak papierowa książka. Jest również szybszy w wydawaniu. Jeśli odpowiednio zaplanujemy proces twórczy – może pójść naprawdę sprawnie. Sprzedaż również jest prostsza, nie potrzebujemy magazynu, nie zajmujemy się pakowaniem.

Po drugie: odbiorcy lubią e-booki za dostępność i wygodę. Możemy do nich wracać, odkładać na bok, dzielić, opracowywać wielokrotnie. To coś o wiele bardziej dostępnego, niż np. kursy o określonym przedziale czasowym.

Po trzecie: w e-bookach możemy zawrzeć naprawdę dużo różnorodnych treści, obok tekstu możemy wykorzystać grafiki, linki, ilustracje. Możemy również wykorzystać szatę graficzną, która jest spójna z codzienną identyfikacją wizualną.

Po czwarte: z łatwością możemy je aktualizować. Czyli coś, co jest wręcz niemożliwe w przypadku książek papierowych. E-booki możemy aktualizować nawet co miesiąc!

Czy e-booków jest za wiele na rynku?

I tak, i nie. Jak ze wszystkim! Czy mamy na rynku za dużo czarnych sukienek? Oczywiście, że można tu odpowiedzieć: mamy za dużo tych kiepsko odszytych, tych z kiepskich materiałów, takich i owakich. A w rzeczywistości prawda jest banalna: w końcu każda z tych sukienek… znajduje właścicielkę. I podobnie jest z e-bookami. Każdy autor gromadzi wokół siebie jakąś społeczność. Każda taka społeczność ma jakieś przyzwyczajenia, oczekiwania, potrzeby. W każdej takiej społeczności są pojedynczy odbiorcy i każdy taki odbiorca sam decyduje, czy dany e-book jest jemu potrzebny, czy chce go kupić. 

Co mogę dodać jeszcze od siebie? Z całą pewnością zbyt wiele jest e-booków niedopracowanych. W swojej codziennej pracy zajmuję się zarówno tymi „dużymi” na sprzedaż, szalenie merytorycznymi i obszernymi – jak i tymi, które autorzy chcą udostępniać za darmo. Co chciałabym tutaj podkreślić? Nieważne, gdzie i za ile ten e-book będzie dostępny – niech będzie najlepszy, na jaki Cię stać. Merytoryka – to po pierwsze. Redakcja i korekta – to po drugie. Skład – to po trzecie. Intuicyjność i dostępność miejsca, gdzie będzie sprzedawany – to po czwarte.

Twórzmy to, co sami chcielibyśmy kupić i przeczytać. Powodzenia!

 

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *