Wielokrotnie powtarzam: nie wszystko, co w Internecie leży – musisz podnosić, przytulać i wręczać komuś dalej. Nie wszystko musisz nawet dotykać. A już na pewno nie musisz, nie powinnaś – w sposób bezkrytyczny i nieświadomy, brać tego stuprocentowo na poważnie, traktować jak prawdę absolutną. To prawdziwa zmora Internetu, pewnie nie zdajesz sobie nawet sprawy ze skali tego zjawiska.
O odpowiedzialności twórców internetowych – pisałam już wielokrotnie. Odsyłam tutaj konkretnie do tekstu Odpowiedzialność społeczna influencerów a dzisiaj dodam od siebie tylko znów: to naprawdę ważny i trudny temat. Bo jeśli ktoś, kto ma dziesiątki (albo i setki) tysięcy followersów, wciska nam absurdalny kit i my to łykamy jak pelikany, idąc krok dalej i szerząc podobne bzdury w swoim zasięgu – przyczyniamy się do rozpowszechniania dezinformacji. Koniec kropka.
Po pierwsze: w sieci nic nie ginie.
Powoli zbliża się najbardziej gorący okres promocyjny w roku. Najpierw Black Friday, później Boże Narodzenie. Czeka nas prawdziwy festiwal kampanii influencerskich. Są takie kampanie wśród twórców, które rażą swoim przerysowanym blaskiem, widocznym już z daleka. Kiedyś dostałam kilka takich propozycji, gdy pewne marki wysyłały paczki systematycznie dla pewnego rodzaju twórców. Nigdy nie przyjęłam. Dlaczego? Co rano dolewam do kawy mleko X, co wieczór biorę prysznic z kosmetykiem Y, codziennie piję wodę Z. I wam tego nie pokazuję. Owszem, zdarza mi się polecić coś, co odkryłam, poużywałam dość długo i naprawdę się sprawdziło, czego się na początku nie spodziewałam. Ale wracając do tematu: nie pokazuję, co jem, z czym jem, czym popijam i co mam w lodówce. Więc absurdalne dla mnie byłoby teraz nagle wrzucać zdjęcie ze słoikiem marki B, zachwalając produkt, którego użytkowania u mnie – nawet nie dostrzegacie, nawet nie podejrzewacie. Nigdy nie wspomniałam w swoich kanałach, że lubię dżem. A tutaj nagle dziesięć Stories o dżemie, wpis na blogu o dżemie i i pozowane zdjęcie – oczywiście z dżemem. Czy dżem pasuje do moich treści? Niekoniecznie. Odwróćmy sytuację. Uwielbiam kawę. Widzicie ją niekiedy nawet codziennie. Czy współpraca i wspólny projekt z jakąś marką dobrych kaw albo ekspresem do kawy – zdziwiłaby? Już zdecydowanie mniej.
Zawsze powtarzam: zastanów się 15 razy, czy dana współpraca, związek z daną marką – nie przysporzy Ci wstydu, nie sprowokuje wrażenia śmieszności? Czy z przyjemnością za rok czy za dwa – pochwalisz się, że taka współpraca miała miejsce? Czy może przemilczysz ten fakt z zawstydzeniem? Oczywiście: potrzebna jest dobra selekcja! Bardzo często widzimy nieodpowiednio dobranych influencerów do konkretnej kampanii. Odbiorcy widzą zgrzyt pomiędzy profilem twórcy a marką. Widzą, że jednak współpraca jest tutaj wciśnięta na siłę. Skąd problem? Istnieje jeszcze spora część marek i agencji, które przede wszystkim kierują się liczbami zasięgów. Nic ponad to. Są obserwujący? Są. Wielu jest? Wielu. Nieważne, czy zaangażowani czy nie. Nieważne, czy twórca jest słupem reklamowym – czy nie. Nieważne, czy przeprowadzi kampanię w sposób autentyczny – czy nie. Osobiście wychodzę z mało popularnego założenia, że zasięgi to nie wszystko. Influencer ma szerzyć świadomość o marce a marka z kolei – ma odbiorcę u siebie zatrzymać i sprowokować do zakupu. Nie chodzi o to, że po jednym Stories kogoś – padną serwery sklepu bo obserwujące się rzucą do zakupów. Taki jednorazowy strzał, skok, wzrost czy jak to nazwiesz – robi jakieś wrażenie. Nie przynosi jednak marce zaangażowanej społeczności klientów i przyszłych klientów. Czyli tak naprawdę tego, co najistotniejsze w tym wszystkim.
Po drugie: niech każdy czerpie swoje minimum.
Przykład? Obserwuję kilka kont modowych. Obserwuję z ciekawości, dla jakiejś inspiracji ALE nie dla naśladowania w stosunku 1:1. Nie sposób czerpać od kogoś… stu procent inspiracji! Nie sposób korzystać z każdego polecenia, powtórzyć każdą stylizację czy danie. Dlaczego? Bo jesteśmy inni. Zupełnie inni. Dlatego tak bardzo nie lubię, gdy ktoś mówi: musicie to mieć, to jest idealne, to jest najlepsze. Zdecydowanie bardziej przekonuje mnie: u mnie się to sprawdza, ja tak lubię, to wygląda dobrze. Decyzja zawsze leży po stronie odbiorcy. Czy coś z tego wyciągnie dla siebie? Czy również to się sprawdzi? A może na tą samą marynarkę – znajdzie zupełnie inny pomysł? A ta sama sukienka – będzie zupełnie inaczej leżeć?
Każdy z nas jest inny.
Naturalne więc, że każdy z nas w zupełnie inny sposób podchodzi do dokładnie tych samych spraw. Zupełnie inaczej wyglądamy w tych samych ubraniach. Każdy z nas zupełnie inaczej gotuje pomidorową. I zupełnie inną lubi!
Już sam kalendarz adwentowy – jest tematem bardzo szeroko poruszanym! Jedni tworzą własne, inspirując do wykonywania podobnych DIY. Inni sięgają po gotowce, polecając swoich ulubieńców, w ramach współpracy – albo i bez niej. Znajdziemy również takich, którzy tworzą zestawienia kalendarzy adwentowych i porównują propozycje dostępne na rynku. Od wyboru do koloru, dla każdego coś dobrego się znajdzie! W związku z koniecznością unikania sklepowych słodyczy – w tym roku postawiliśmy na dwa zupełnie różne kalendarze adwentowe. Dla Starszaka – oczywiście kalendarz z LEGO! A dla Młodszej? Tutaj było już zdecydowanie trudniej, ostatecznie znalazłam coś absolutnie uroczego i stworzonego wręcz dla małej miłośniczki kąpielowych przygód – kalendarz adwentowy z kulami do kąpieli, inna na każdy dzień, z naturalnymi olejkami i pięknymi zapachami. Sama jestem ciekawa!
Podsumowując: ignorować czy czerpać?
Nie udawajmy, że tego nie ma. Jak wszędzie, tak i w przypadku reklam w social-media – mamy zarówno dobre, jak i złe przykłady. Obecność tych złych nie może jednak oznaczać, że pomija się te dobre. A one przecież są! Przecież mamy wiele pięknie stworzonych i przeprowadzonych kampanii, zawsze jasno oznaczonych, zawsze inspirujących. Nie musimy z góry zakładać, że reklama to coś złego. Reklamy mamy w telewizji, w prasie, w radiu, wszędzie. Dlaczego więc nie na Instagramie? Nie piszmy zatem do twórców internetowych: taki fajny to był profil i NAWET TU reklama. Serio, widziałam takie komentarze. I to na dodatek… pod kampaniami autentycznie spójnymi z ich twórcami, stworzonymi w sposób piękny i rzetelny.
I tutaj warto pamiętać o najważniejszym. Nie chodzi o to, żebyśmy czuli się gorsi – bo kupimy gotowiec, zamiast stworzyć własny kalendarz adwentowy. Bo mamy zieloną choinkę i kolorowe ozdoby, zamiast białej i złotych dekoracji. Każda choinka jest idealna, jeśli jest w naszym stylu, dla nas, dla naszych bliskich i naszej niepowtarzalnej atmosfery. Bo nie zrobiliśmy sesji w świątecznym studio, w zamian publikując kawę w świątecznym kubku. Każdy na swój sposób doświadcza, przeżywa, inspiruje się i sam finalnie dokonuje wyborów.
Ignorujmy nadmiar, czerpmy z równowagi.
Do przeczytania następnym razem!
PS Artykuł powstał we współpracy afiliacyjnej z