Nie musisz być zawsze online

Zdarzają mi się coraz częściej momenty, w których się wyłączam. Czasami nie zaglądam do prywatnych social-media przez kilka dni. Tej jesieni zdarzyły się i dwa, i trzy takie tygodnie. Wychodzę z założenia, że w momencie gdy potrzebuję przestrzeni, gdy w życiu prywatnym coś się dzieje, gdy jestem potrzebna w innej roli – minimalizuję wszelkie rozpraszacze. Przeglądając Instagram – jesteśmy narażeni na ogrom bodźców. Nagrywając się – wyczerpujemy w jakimś stopniu swoją baterię, niezależnie czy to Stories „mówione”, czy też grafiki albo zdjęcia. Oczywiście, te grafiki i zdjęcia – również musimy wcześniej przygotować. I tutaj znów: wyczerpywanie baterii.

Jeśli w Twoim życiu dzieje się wystarczająco dużo – absolutnie nie musisz się tym dzielić. Jeśli nie chcesz się tym dzielić – nie musisz też być online i mówić, pisać o czymś innym. Nic nie musisz. Oczywiście, pod warunkiem że nie wiążą Cię umowy z firmami (współprace). Tutaj sytuacja jest nieco inna, wiadomo. Czy warto znikać z sieci? Myślę, że to zależy od naszych potrzeb. Każdy tego czasem potrzebuje. Od sierpnia – znikałam sześć razy z social-media. Na trzy dni, na tydzień. Początkowo na trzy tygodnie! Działo się tak wiele, było tak wiele skrajnych emocji i łez, że nie wyobrażałam sobie wtedy – tak po prostu wziąć telefon i nagrywać o czymś lekkim.

Na początku się tłumaczyłam.

Na początku przepraszałam.

Mówiłam: wybaczcie, nie ma mnie. Przepraszam, wrócę za jakiś czas. Dziś będę offline. Bardzo potrzebowałam przestrzeni i czasu. Jednocześnie też chciałam wiedzieć, że nikogo nie zawodzę. A zawodziłam w tym momencie wystarczająco w przyziemnych sprawach, na każdym kroku. Dzisiaj powoli wracam, planuję posty na kilka dni do przodu, wrzucam mniej Stories ALE mam też poczucie, że… nie muszę.

Pozwalam sobie znikać. Pozwalam sobie na powroty.

Możesz odmawiać. Możesz odpuszczać. Jeśli spadnie Ci przez to liczba followersów – nie szkodzi. Czasami sobie myślę, że może w tym wszechobecnym pędzie za wzrostami – warto czasami pozwolić na pewne odejścia? Jeśli ktoś nie uszanuje, że masz trudny czas i potrzebujesz się wyłączyć – czy więc ta cyferka jest dla Ciebie tak istotna?

  • Nie masz najmniejszego nawet obowiązku by relacjonować wszystko na żywo. Nie jesteś stacją telewizyjną. Nie bierzesz udziału w reality show. Nie musisz przepraszać, że wrzucasz dzisiaj stylizację z przedwczoraj albo zapomnisz wrzucić relację z jakiegoś wypadu.
  • Relacjonując swoje życie „na bieżąco”, często odruchowo – narażamy się również na ewentualne niechciane emocje, gdy odbiorcy piszą do nas później wiadomości. Pytają, snują domysły, pojawiają się niekoniecznie chciane w tej chwili rady. Potęgujesz poczucie, którego tak naprawdę chcesz uniknąć.
  • Czasami wystarczy minimalna informacja. Czasami nie jesteśmy gotowi otwierać się od razu i opowiadać. A czasami nie jesteśmy na to gotowi nigdy! W końcu to tylko social-media. Dziś są, jutro może ich nie być. Dziś ktoś nas słucha, jutro może słuchać kogoś innego. Nie obciążajmy się obowiązkiem mówienia wszystkiego o wszystkim.

Przykład? Początkiem jesieni zniknęłam. Napisałam później, że jedno z naszych dzieci otrzymało diagnozę, która zwaliła nas z nóg, uczymy się nowej normalności, musimy po tej diagnozie przejść żałobę. Nie oznacza to wcale, że jestem teraz zobowiązana wymienić wszystkie składowe tej diagnozy. Musimy pamiętać też, że istniejąc i publikując w social-media, nie musimy wystawiać swoich bliskich. Osobiście wychodzę z prostego założenia:

Tworząc swoją markę osobistą w Internecie – nie wciągam w to bliskich, chroniąc ich wizerunek i prywatność. Niech każdy decyduje o sobie.

Nadużywamy bardzo często trybu online.

Kolejny bardzo trudny aspekt. Bardzo często przypominam na swoim Instagramie, żeby nie kontaktować się ze mną tam w wiadomościach, jeśli chodzi o jakiekolwiek sprawy zawodowe. Dlaczego? Po pierwsze: jeśli mam taką potrzebę, w pierwszej kolejności wyłączam się z social-media, na odpowiedź można więc czekać nawet kilka dni. Po drugie: to poniekąd moja prywatna przestrzeń. I tutaj dochodzi już czasami do dziwnych sytuacji.

Przykład? Deadline na wtorek, wszystko z klientem dogadane. W sobotę w południe wysyła e-mail, że zmienił zdanie i on jednak chce na dziś (na sobotę). Poczty sprawdzam z samego rana i późnym wieczorem. Na taką wiadomość nie odpisuję więc od razu. Po dwóch godzinach ktoś odpowiada na moje Stories. A tam pretensje, że mam czas tworzyć relację na Instagramie a… nie mam czasu odpowiedzieć na wiadomość z firmowej poczty. Szczerze? To spore już przekroczenie granic. Ktoś zadał sobie trud by mnie znaleźć (równolegle też na Messengerze) i w sobotę mieć pretensje o coś bezzasadnego. Umowę mieliśmy inną, jeszcze w piątek byliśmy dogadani a ledwie dzień później ktoś wymaga, żebym była dostępna na już, odpowiedziała na już i zrealizowała prośbę – również na już.

Rok temu bym to zrobiła.

Trzy lata temu spędzaliśmy Sylwestra u Teściów. Klient potrzebował czegoś bardzo pilnie i gdy wszyscy szykowali się, przebierali do kolacji – ja wciśnięta w kącik salonu, klepałam na klawiaturze artykuł do publikacji na jeszcze przed północą. Teraz nawet bym nie wzięła laptopa, jadę do bliskich na kilka godzin, nie muszę mieć biura w torbie, nie muszę być zawsze online. Łatwo mi się o tym dziś pisze, prawda jednak jest taka że dopiero się tego uczę. Odmowy. Wyznaczania granic i pilnowania ich. Bycia offline.

Dlaczego o tym dziś mówię?

Szkic tego tekstu – trzymałam tutaj długie miesiące. Później przyszła ta jesień, zmiany i nowa rzeczywistość. Co jakiś czas wybuchają też mniejsze i większe afery na Instagramie. I choć osobiście stronię od podobnych emocji, nie obserwuję profili generujących takowe – nie sposób niektóre pominąć. Nie reaguję. Nie komentuję. I tutaj kolejna zasada, o której warto pamiętać: nie mamy obowiązku wszystkiego komentować tylko dlatego, że mamy profil w social-media. Bardzo często (!) spotykam stwierdzenie: X powinna się wypowiedzieć! Nie, nie powinna. Nie każdy musi zawsze wypowiadać się na każdy temat, o którym większość mówi. Nie musisz być większością. Nie musisz każdorazowo dzielić się swoim zdaniem. Tak naprawdę: nic nie musisz. Możesz. Nie musisz.

I nie musisz być zawsze online.

 

 

1 comment

  1. Laura

    Ja z telefonu korzystam głównie w kwestii rozrywki, ale i tu zdecydowanie za często jestem online. Ostatnio obiecałam sobie, że telefonu będę unikać przez pierwszą godzinę po przebudzeniu. Ale nie zawsze jest to proste. Media społecznościowe to ogromna presja, zwłaszcza w kwestii wypowiadania się i brania stanowiska w różnych ważnych sprawach. A jak sama napisałaś, nie musimy zawsze tego robić.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *