Komuś innemu powiedziałabym: WOW, ile Ty robisz!

A sobie? Sobie tylko dokładam.

A może mogłabyś bardziej, więcej, lepiej, szybciej? A może ogarnęłabyś jeszcze to? I tamto? Zrezygnuj z tego, zajmij się tamtym. Poszukaj. Sprawdź to. Zadzwoń tam. Zapytaj. Pojedź, skoro nie odbierają. Pamiętaj, że drugie dziecko trzeba zaopiekować, zaplanuj dzień sam na sam. Nie, dzień co tydzień! Zaplanuj wizyty kontrolne.

Zapytaj Dziadków o tamten termin do opieki. Ustaw sobie harmonogram pracy. Zamów to. Zamów tamto. Zwróć uwagę jeszcze na to. Przejrzyj ubrania. Zamów szorty. Poszukaj legginsów takich, co lubi. Pomyśl o obiadach. Tamta książka jest podobno dobra, zamów koniecznie. Umów fryzjera, może tym razem dasz radę. W przyszłym tygodniu trzeba zmienić dzień terapii, zadzwoń. Sprawdź dostępność leku. 

 

W ostatnich latach przełknęłam bardzo wiele…

 

Od słów: państwa dziecko nie będzie samodzielnym dorosłym, bardzo częste: nie umiemy wam pomóc, ta wada jest jeszcze słabo opisana, przez całkiem niedawne: musicie się bardziej postarać, aby nie było zazdrosne o zdrowe rodzeństwo, aż do właśnie teraz, aż do zeszłego piątku, gdy padło: to jedyne rozwiązanie na ten moment.

I stałam tam. Z nowiutką białą teczką, pękającą w szwach od wydrukowanych raportów i wyników. Z perspektywą kolejnej faktury na kilkanaście tysięcy złotych. I tym niejasnym uczuciem, że to jeszcze nie koniec.

To dopiero początek.

Kolejny nowy początek.

 

Rola rodzica dziecka z niepełnosprawnością – obnaża nasze największe słabości i budzi do życia największe pokłady siły. Tak, jednocześnie. Bo jednocześnie czujemy się do bólu bezbronni, pragnąc zwinąć się w małą kuleczkę i schować w jakimś ciemnym kącie, a z drugiej strony jeśli nie chcą nas wpuścić drzwiami – to szukamy okna, niekoniecznie tego najniższego i najbardziej dostępnego.

 

Tak właśnie się czuję. Bardzo często.

Niepokonana.

Wstaję rano, ledwie podnoszę powieki, od razu niemal z automatu ogarniam się, w zaledwie kilka minut, głęboko przekonana, że nie, dziś na pewno nie dam rady całej swojej checkliście, coś na pewno muszę odpuścić. A później… po prostu to robię. Wieczorem, gdy w domu zapada już cisza – przez myśl przelatują mi te przejechane za dnia kilometry, odbyte rozmowy, zażegnane kryzysy, próby dodzwonienia się, krótkie momenty samotności na progu naszego mini-ogródka i patrzenie w przejeżdżające samochody, spijając kawę z ulubionego urodzinowego kubka.

 

Nie chciałam być niepokonana. Nikt mnie o to nie zapytał, wiesz?

 

I wiem, że Ciebie też nikt nie pytał.

Nigdy nikt nas nie pyta.

Dostajemy w przydziale tę rolę, podnosimy, pełnimy. Czasami mówię, że życie wówczas przypomina obserwowanie siebie zza szyby. Widzisz to wszystko, przyjmujesz do wiadomości, często jednak masz złudne wrażenie, że to Ciebie nie dotyka. To wrażenie pozwala przetrwać tu i teraz.

Pozwala nie rozpaść się na kawałki przed jakimś lekarzem, który właśnie do nas mówi. Pozwala nie próbować schować się gdziekolwiek, gdy właśnie wysłuchujemy kolejnych czarnych scenariuszy. Pozwala tu i teraz na przetrwanie, aby później, gdy ta szyba zanika, w domowym zaciszu, z dala od ciekawskich spojrzeń – rozpadać się nawet i na miliony kawałków, zbierając je wciąż od nowa, składając, sklejając, pozostawiając miejscami dziury, które nie sposób już zakleić.

Gdyby dzisiaj koleżanka opowiedziała mi o tym, że była w piątek z dzieckiem na wizycie, która miała stać się odpowiedzią na dręczące pytania, a w zamian stała się zalążkiem nieplanowanych zmian i kolejnych wysiłków, nie mając nawet większej pewności powodzenia – przytuliłabym i powiedziała, że jestem, że może na mnie liczyć, zapytałabym o możliwość jakiejkolwiek pomocy im. Gdyby dzisiaj koleżanka opowiedziała mi o tym, że poszła wtedy do łazienki i płakała przy odkręconej wodzie, aby nikt tego nie usłyszał, że nie wytrzymała tym razem, nie dowiozła tych łez do domu – przytuliłabym i powiedziała, że jestem, że może na mnie liczyć, zapytałabym o możliwość jakiejkolwiek pomocy im.

 

To ja byłam tamtą koleżanką. I nie, nie przytuliłam siebie. Nie, nie powiedziałam sobie, że mogę na siebie liczyć. Wypłakałam większość łez, spłukałam twarz zimną wodą, poprawiłam koszulę i wyszłam, aby wysłuchać kolejnych mało optymistycznych rokowań.

 

Zapominamy. Wciąż zapominamy!

 

Zapominamy, aby otaczać wsparciem samych siebie dokładnie tak, jak otaczamy innych.

Zapominamy, że jesteśmy prawdopodobnie wystarczający i robimy absolutne maksimum.

 

Zamiast dorzucać sobie kolejne punkty do list – odłóżmy wszystko na godzinę i zabierzmy siebie na kawę przy najbliższej sprzyjającej okazji. Po prostu.

 

A wiesz, że właśnie tak zaczęłam robić…?

Wcześniej każda terapia mojego dziecka, wyglądała tak samo: jechaliśmy, siadałam pod drzwiami, wyciągałam komputer i wyciskałam z tego czasu w poczekalni – absolutnie każdą minutę. Dzisiaj już tak nie robię. Dzisiaj jedziemy, odprowadzam, siadam na ławce na zewnątrz – w przypadku jednej terapii – i czytam książkę lub e-booka. W przypadku innej – odprowadzam, pędzę do kawiarni po sąsiedzku i spędzam ten czas sam na sam przy kawie. Podanej przez kogoś. W pięknej filiżance. Wśród ludzi. A obok leży telefon i podświetla wiadomości od pani terapeutki, która daje mi znać, że mogę już wracać.

Czy to coś zmienia? Tak, zmienia. Czy wiele zmienia? Tak, wiele zmienia. Wiesz, ja czasami po prostu czekam na te dni. Chociażby dziś! Mieliśmy dość ciężki dzień, jutro nie będzie wcale jakoś lżej – ale wiem, że w środę posiedzę na ławce pod drzewem, poczytam, może nawet zdążę zabrać z domu kawę w ulubionym kubku na wynos. To takie kotwice normalności, łagodności, kojącej równowagi pomiędzy chaosem przyziemnej codzienności, a presją bycia niepokonaną.

Głęboko wierzę, że czytając teraz te słowa – przypomnisz sobie również o tym, aby siebie przytulać. Aby sobie przypominać, że możesz na siebie liczyć, że jesteś dla siebie ważny(a) i że wszystko w końcu będzie dobrze. Dbaj o siebie. Pamiętaj o sobie. Bądź dla siebie wsparciem. Absolutnie zawsze. 

 

4 comments

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *