Jak rozmawiać z dziećmi o emocjach – i dlaczego „Mała encyklopedia emocji” powinna być w każdym domu?

Rozmawianie z dziećmi o emocjach nie jest modą, nie jest też dodatkiem do wychowania. To jeden z najważniejszych prezentów, jakie możemy im dać – język do zrozumienia siebie i świata. A im wcześniej zaczniemy, tym lepiej. Seria „Mała encyklopedia emocji” autorstwa Moniki Hoffmann-Piszory i Agaty Skwierawskiej-Kwaśny to idealny początek – prosta, piękna i prawdziwa. 

Dzieci nie rodzą się z umiejętnością mówienia o emocjach. Rodzą się z emocjami. Silnymi, czystymi, czasem nie do końca zrozumiałymi nawet dla nich samych. I to właśnie od nas – dorosłych – uczą się, co z nimi robić: czy wolno je czuć, czy trzeba je ukrywać, czy można o nich mówić głośno, czy lepiej „nie przesadzać”. A przecież emocje są językiem, którym dzieci komunikują się ze światem, zanim nauczą się mówić. Dlatego tak ogromne znaczenie ma to, jak wcześnie zaczniemy o nich rozmawiać.

I właśnie tu wchodzi „Mała encyklopedia emocji”, która pomaga wprowadzić dziecko w świat uczuć w sposób prosty, mądry i pięknie naturalny. To książki, które można czytać już z naprawdę najmłodszymi – bo są nieduże, tekturowe i sztywne, stworzone z myślą o małych rączkach i krótkiej dziecięcej koncentracji.

Nie trzeba czekać, aż dziecko „zrozumie”.
Wystarczy, że poczuje się rozumiane.

 

Emocje nie są problemem – są drogowskazem

Wielu dorosłych traktuje emocje jak coś, co trzeba „opanować” albo „naprawić”. A tymczasem emocje to kompas – sygnał, który mówi, co się z nami dzieje, co dla nas ważne, czego potrzebujemy. Złość przypomina o granicach. Strach o potrzebie bezpieczeństwa. Smutek o utracie, która boli, ale też leczy. Radość o bliskości i sensie.

Te książki uczą dzieci (i dorosłych) właśnie tego – że emocje nie są ani dobre, ani złe. Są naturalne. I potrzebne. Dzięki temu dzieci zaczynają rozumieć, że nie trzeba się swoich emocji bać ani ich tłumić. Wystarczy je nazwać i pozwolić im przepłynąć.

To, co wyjątkowe w tej serii, to połączenie treści z formą. Każda książeczka jest niewielka, twardostronicowa, bezpieczna nawet dla najmłodszych. Można ją czytać, oglądać, trzymać w rączkach, przewracać kartki do woli. Dziecko może samo decydować, kiedy chce wrócić do historii, spojrzeć jeszcze raz na ilustrację, zapytać o coś po swojemu.

To nie są książki, które stawia się na półce „na później”.
To książki, które żyją w domu – przy łóżku, na dywanie, w drodze do przedszkola.
Takie, które nie tylko uczą, ale towarzyszą.

 

Prostota, która działa

Monika i Agata mają niezwykły dar – potrafią mówić o emocjach tak, żeby dziecko rozumiało, a dorosły… w końcu poczuł ulgę. Nie ma tu moralizowania ani gotowych recept. Jest za to ciepły, klarowny język, który pomaga dziecku nazwać to, co dzieje się w środku, i daje dorosłemu narzędzie, by słuchać.

Nie trzeba tłumaczyć wszystkiego. Wystarczy być obok. I czasem powiedzieć tylko: Widzę, że się boisz. Też czasem się złoszczę. Jest ci smutno – rozumiem. Takie słowa mają moc większą niż jakakolwiek rada.

W „Małej encyklopedii emocji” nie chodzi o to, by „przerobić” książkę. Tu każda strona może stać się początkiem rozmowy. O tym, co dziecko czuło dziś rano, kiedy nie chciało wstać. O tym, co się dzieje, gdy ktoś zabiera zabawkę. O tym, że dorośli też mają trudne dni.

Zdarza się, że dziecko nie odpowiada od razu. Czasem reakcja przychodzi po godzinie albo przed snem, gdy gasną światła. Ale jeśli damy mu przestrzeń i spokój, wróci. I właśnie wtedy zaczyna się prawdziwa edukacja emocjonalna – w rytmie dziecka, nie dorosłego.

 

Dlaczego warto mieć tę serię w domu?

Bo to nie jest tylko seria książek. To narzędzie do rozmowy, wsparcia, do bycia razem. Pomaga stworzyć dom, w którym emocje są bezpieczne, a nie oceniane.

Bo uczy, że emocje nie są czymś, co „trzeba kontrolować” – tylko czymś, co warto poznać, zrozumieć, przyjąć. Bo to książki, które dojrzewają razem z dzieckiem. Dla malucha są opowieścią do oglądania i dotykania. Dla przedszkolaka – pierwszym językiem emocji. Dla dorosłego – przypomnieniem, jak to było, kiedy nikt jeszcze nie pytał: co czujesz?

Jak wprowadzać rozmowę o emocjach w codzienność?

  1. Nazwij to, co widzisz.
    Zamiast „uspokój się”, spróbuj „widzę, że się złościsz”.
    Dla dziecka to sygnał: moje emocje są zauważone, więc mogę o nich mówić.
  2. Daj emocjom przestrzeń.
    Nie gasimy uczuć, nie odwracamy uwagi.
    Pozwólmy dziecku chwilę być w emocji – to pomaga jej opaść naturalnie.
  3. Czytaj wspólnie.
    Siądźcie razem z książką. Nie spieszcie się.
    Daj dziecku prowadzić rozmowę – ono wie, gdzie się zatrzymać.
  4. Używaj przykładów z codzienności.
    „Pamiętasz, jak wczoraj się bałeś w nowym miejscu? To był strach. Każdy czasem tak ma.”
    Dzięki takim zdaniom dziecko uczy się łączyć słowo z doświadczeniem.
  5. Mów też o swoich emocjach.
    Dorośli też czują. I dzieci potrzebują to widzieć.
    „Jestem zmęczona, potrzebuję chwili ciszy” to nie słabość – to wzór autentyczności.
  6. Stwórz codzienny rytuał emocji.
    Wieczorem zapytaj: „Co dziś było najradośniejsze?”, „Co cię złościło?”, „Czego się bałeś?”
    Pięć minut rozmowy potrafi zdziałać cuda.
  7. Wracaj do książek.
    Nie raz, nie dwa.
    Każda lektura otworzy coś nowego – w dziecku i w Tobie.

„Mała encyklopedia emocji” to nie tylko seria dla dzieci. To mały przewodnik po świecie uczuć – dla całej rodziny. Książki, które pomagają mówić, słuchać, rozumieć. Książki, które uczą, że emocje nie są wrogiem, ale drogą. A każdy, kto potrafi o nich mówić, jest już o krok bliżej do spokoju. 

I piszę to z doświadczenia zarówno rodzica dziecko neurotypowego, jak i dziecka m.in. w spektrum autyzmu. Emocje od samego początku są u nas tematem niemal codziennym, a książeczki to zawsze dobry sposób na skuteczne wprowadzanie tematu, niezależnie od wieku. Bo kiedy brakuje nam słów – te historie podsuwają je delikatnie, bez nachalnego moralizowania.

Zatrzymują nas na chwilę, pozwalają odetchnąć, zajrzeć do środka i nazwać to, co często wymyka się w pośpiechu dnia. Dzięki nim łatwiej nam zauważyć, że emocje nie są „za duże” ani „nieodpowiednie” – są po prostu nasze. A my, krok po kroku, uczymy się być przy nich obecni. Razem.

 

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *