Bardzo często uświadamiam sobie, jak mocno zaciera się granica między #instaworld a życiem codziennym. Najczęściej to zatarcie jest widoczne ze strony obserwujących, którzy widząc kilka czy kilkanaście InstaStories dziennie albo ileś zdjęć na naszym feedzie – są przekonani, że nas znają. Że wiedzą o nas wszystko. Czego nie zobaczysz na Instagramie? Oczywiście, że wszystkiego.
Oczywiście.
Wydaje ci się, że znasz mój jadłospis – w końcu widzisz w ciągu roku pięć zdjęć naszych posiłków. Wydaje ci się, że znasz mój dom – w końcu widzisz kilka kadrów z niego. Wydaje ci się, że wiesz o nas wszystko i co ciekawsze – masz prawo narzucać swoje zdanie, krytykować, błotem obrzucać.
Masz rację. Wydaje ci się. Nie sposób poznać kogoś tak doskonale, tylko na podstawie zdjęć czy Stories. Nie ma szans wejść w czyjeś życie – tylko za pomocą aplikacji. Takie relacje i zdjęcia to jakaś niewielka część doby. Takie relacje i zdjęcia to jakiś tam ułamek całego życia codziennego. Takie relacja i zdjęcia mogą być autentyczne, mogą być naturalne. Ale mogą być i bardzo często też są – kreowane.
Nie lubię skrajności.
Sama nie obserwuję twórców, którzy relacjonują swój dzień od świtu do nocy. Dla mnie to zbyt męczące. Sama nie obserwuję takich twórców, którzy poza zdjęciami i hashtagami – nie oferują nic, żadnej treści. Dla mnie to strata czasu. Sama unikam też takich, którzy dzisiaj reklamują dżem, jutro tampony a pojutrze kremy na cellulit. Dla mnie to kujący w oczy brak autentyczności i dobrego smaku.
Dla mnie. To moje subiektywne zdanie. Po prostu takich kont nie obserwuję. Ograniczam treści i bodźce, które mnie nie interesują. Dieta informacyjna właśnie tak działa. Polecam ci to samo. Nie obserwuj tych, którzy cię jakkolwiek drażnią lub nie interesują. Szkoda czasu i energii. Po co wbijać komuś szpileczkę – skoro w tym czasie można zrobić coś o wiele przyjemniejszego?
Oczywiście nie mam również nic przeciwko współpracom z markami.
Ale współpracom z głową! Prowadzenie kanałów w social-media czy blogów, z autentycznym zaangażowaniem i merytorycznym przygotowaniem – to ogrom pracy. Nie ma więc nic w tym złego, jeśli chcemy na tym zarabiać. Jednak róbmy to bez szkody dla swojej autentyczności. Zrobić z siebie słup reklamowy bardzo łatwo – gorzej później tego wizerunku się pozbyć. Tutaj pisałam również sporo o odpowiedzialności społecznej influencerów:
Odpowiedzialność społeczna influencerów
Odsyłam tam po rozwinięcie tematu, dzisiaj już nie będę powielać tego samego. Dzisiaj chcę ci opowiedzieć o kulisach tego, co obserwujesz na co dzień. Jak zapewne zauważasz – jestem stosunkowo powściągliwa w swoich działaniach w sieci. Mam swoje zasady. W przypadku niektórych, mogę wziąć pod uwagę jakieś ustępstwa, owszem. W przypadku większości jednak – nie ma o tym mowy. Moje zdanie na temat publikowania wizerunku swoich pociech, możecie znaleźć z kolei tutaj: Zdjęcia dzieci w Internecie | Kiedy nie powinniśmy ich publikować? To również temat zbyt obszerny do zamknięcia w kilku zdaniach.
Upubliczniam w jakiś sposób siebie, chroniąc przy tym prywatność swoich bliskich.
Dla mnie to absolutna oczywistość. Nie wyobrażam sobie kreować swoim dzieciom już na tym etapie – jakiegoś złożonego wizerunku w sieci, który będzie się za nimi ciągnął w nieskończoność. Dorosną do tego i sami o tym zdecydują. Koniec kropka. Sama bym tak chciała. Ty też. Tylko być może nikt ci tego nie tłumaczy w tak prosty sposób: Internet to czuły i chłonny pamiętniczek, z którego kiedyś możesz zostać rozliczony, twoje dzieci też. Zdrowy rozsądek to podstawa. W każdej sferze życia, również w social-media.
Czego nie zobaczysz na Instagramie?
Wróćmy do tematu głównego. Od jakiegoś czasu zaczęły pojawiać się głosy, że Instagram to tylko ładne wykreowane obrazki i próżno szukać tam autentyczności. Z drugiej strony pojawiły się opinie, że brakuje takiej absolutnej naturalności i prawdziwości ujęć. Gdzie leży prawda? Gdzieś pośrodku. Osobiście nie widzę nic złego w przetarciu stołu przed zrobieniem zdjęcia czy zgarnięciu bałaganu poza kadr. Dziwniej zdecydowanie się robi, gdy całą naszą codzienność ustawiamy pod zdjęcia i relacje. Tutaj granica już się zdecydowanie zaciera.
Idźmy dalej. Tak jak napisałam wyżej: nie sposób poznać kogoś tak doskonale, tylko na podstawie podglądanych zdjęć czy Stories. Jeśli ktoś nagrywa Stories zawsze w pełnym makijażu – nie oznacza to, że wygląda tak o każdej porze. Jeśli ktoś wrzuca zdjęcie kawy na tarasie – nie oznacza to, że pije ją tak codziennie. Przykłady można mnożyć. Bez końca.
Niemal regularnie wrzucam jakieś pojedyncze relacje z porannych spacerów: a to piękny widok w środku żniw, a to sarna, a to mgła o poranku. Możesz sobie myśleć, że wspaniale mam. Takie powolne poranki, długie spacery, cisza, spokój. Nie wiesz, że mam na pokładzie #highneedbaby i muszę pół dnia chodzić w tę i z powrotem, żeby zdrzemnęła się na pół godziny. Nie wiesz, że czasem gdy ona podziwia traktory na polu – ja odpisuję na mejle z zawrotną prędkością. Nie wiesz, że gdy już uśnie – ja praktycznie biegnę do domu by nie tracić cennego czasu tej drzemki.
Niemal regularnie wrzucam jakieś migawki z wieczornej pracy. Pytasz później w wiadomościach: kiedy ja śpię? Mam swój system: dwa dni cisnę do oporu, trzeciego idę spać o dwudziestej trzeciej. I tak na zmianę. Nie wiesz, że moje dzieci wstają skoro świt codziennie. Nie wiesz, jak przemęczona bywam ani jak błogo umiem wcisnąć hamulec i odespać choć trochę. Każdy dzień, każda noc, każdy tydzień – są inne. Jakaś relacja czy zdjęcie, nie definiują kształtu wszystkich dni.
Czego nie zobaczysz na Instagramie?
Całego czyjegoś życia w stosunku 1:1 z rzeczywistością. Niezależnie od tego, jak aktywny jest dany influencer – to nadal tylko wycinek jego codzienności. I nadal jest ten cień niewiadomej: na ile autentyczny? Owszem, są osoby bardziej autentyczne i są również takie, które z autentycznością wspólnego mają niewiele. To my odbiorcy – decydujemy, kto do nas przemawia a kto nie. Jeśli ktoś jest w jakimkolwiek aspekcie do nas podobny, coś nas łączy – od razu jest nam łatwiej. Jeśli łączą nas przekonania – jeszcze łatwiej. Ale jest też druga strona: gdy jakkolwiek się utożsamiamy, zdecydowanie łatwiej nas zniechęcić do danej osoby. Gdy nagle wydaje nam się, że traci na autentyczności bo robi coś wbrew temu, o czym mówi – z łatwością odchodzimy i klikamy unfollow.
To naprawdę trudny, obszerny temat. Sama poruszam go już nie-wiem-który-raz i odnoszę wrażenie, że nie ostatni.
Poza oczkiem aparatu smartfona, robię dziesiątki tysięcy różnych rzeczy tygodniowo. Nie przeprowadzam Was codziennie przez śniadaniowy chaos, przez cały przebieg spaceru, codzienne zakupy, zabawę z dziećmi, naukę (ciągle jakieś kursy, szkolenia, studia, książki – czasem coś Wam pokażę w ramach polecajki ale to ledwie ułamek całości), kosmetyczne rytuały czy odpoczynek na kanapie. Nie przeprowadzam Was ALE to istnieje, to się dzieje, to po prostu jest. Staram się pokazać i przekazać to, co według mnie istotne, wartościowe, ciekawe.
Oczywiście, że dla wybranej grupy odbiorców. Oczywiście, że skoro mówię o tworzeniu własnej marki, kulisach pracy wedding plannera czy garderobie kapsułowej – będę mówić właśnie o tym. W swoim stylu. Ale nadal o tym. Oczywiście, że jeśli mówię o jakichś wartościach, moje treści będą z nimi zgodne. Wy – moi odbiorcy – to wiecie. I zapewne dlatego mnie obserwujecie – bo treści wam zwyczajnie odpowiadają, interesują, inspirują jakkolwiek.
Czego nie zobaczysz na Instagramie u mnie? Mojej rodziny. Przypadkowości jakiejkolwiek. Detali zbyt prywatnych. Nadmiaru wszelkiego. Polecenia czegoś, czego sama bym nie użyła. Wielu aspektów u mnie nie zobaczysz. Mam jednak wciąż ogromną nadzieję, że to co widać – jest wystarczające i treści pod zdjęciami, są ważniejsze od samych zdjęć (utrzymanych niezmiennie w ulubionej estetyce). Raczej nigdy nie przekonam się do zdjęć typowo pozowanych, do używania filtrów, do Stories mówionych pewnie też nie za prędko. Nie wszyscy muszą robić to samo. Takie jest moje zdanie. Do którego mam prawo, tak jak i ty. Jak każdy.
Trzymaj się swojej drogi.
I dziękuję, że tu jesteś. 💛