Godzina 23:58. Laptop zamknięty. Kubek pusty. Już po wszystkim. To jedno z moich ulubionych zdjęć z zeszłego roku. Niepozorne, spokojne, a jednocześnie przepełnione znaczeniami.
Tak też wyglądał moment, kiedy zakończył się długi, intensywny proces przygotowywania najnowszego Magazynu Jesteśmy Ważni. Premiera za mną. Zrobione. Ukończone. Wypuszczone w świat. A jednak… nie było fanfar. Nikt nie rozlał szampana. Nie rozbłysły nad głową kolorowe fajerwerki.
I to jest właśnie coś, o czym chcę dziś napisać.
Bo zdarza nam się zapominać, że wiele celów, na które pracujemy miesiącami, latami – kończy się w ciszy. Nie z hukiem i owacją, ale w zmęczeniu, często przytłaczającym. Ulga, że to już, że się udało, miesza się z niedowierzaniem. Ciało mówi: dość, a umysł nadal próbuje analizować: czy było warto?, czy ktoś to doceni?, czy zrobiłam to wystarczająco dobrze? I choć chcielibyśmy, żeby na końcu była radość i świętowanie, prawda jest taka, że najczęściej na końcu jest zmęczenie.
Zmęczenie też jest w porządku
Przez wiele lat żyłam w przekonaniu, że sukces musi być spektakularny. Że trzeba się nim dzielić, świętować, promować – a najlepiej jeszcze mieć gotowy kolejny plan, by utrzymać rozpęd. Że jeśli po czymś nie przychodzi cokolwiek podobnego, to znaczy, że coś poszło nie tak.
W końcu nauczyłam się, że największą prawdą jest to, że po wysiłku, zaangażowaniu, bezsennych nocach, tysiącach decyzji i niepewności – mamy prawo być wyłącznie zmęczeni. Mamy prawo nie chcieć rozmawiać, odpowiadać na pytania, publikować postów, robić relacji na żywo. Mamy prawo nie mieć już siły.
I to nie oznacza, że nie jesteśmy dumni. Że to, co zrobiliśmy, nie ma wartości. Wręcz przeciwnie – to właśnie często wtedy, w tej ciszy po burzy, w tej chwili, kiedy zapada zmrok i wszystko wreszcie zwalnia – przychodzi prawdziwe zrozumienie wagi tego, co się wydarzyło.
Nie wszystko musi błyszczeć, by być ważne
Magazyn Jesteśmy Ważni to projekt, który powstał z potrzeby serca i z ogromnej wewnętrznej motywacji. Nie miałam sztabu ludzi, gigantycznego budżetu, ani gotowych rozwiązań. Było za to mnóstwo pracy, rozmów, emocji, pytań bez odpowiedzi. A przede wszystkim – ogromna odpowiedzialność za treść i przekaz.
I choć efekt końcowy napawa mnie dumą, muszę uczciwie powiedzieć – dotarcie do tego punktu mnie wyczerpało. W dzień premiery potrzebowałam – już po wszystkim – gorącą ulubioną herbatę, ulubiony koc z falbankami i ciszę w domu. I wtedy poczułam, że to właśnie ten moment chcę uczcić – nie wielką fetą, ale spokojem. Tym, że mogę wreszcie być. Po prostu być. Dokonałam tego. Znów zrobiłam niemożliwe.
Nie oceniaj, nie porównuj, nie deprecjonuj
W całym tym procesie nauczyłam się jeszcze jednej rzeczy: każdy z nas ma inne marzenia, inne cele, inne drogi dojścia. To, co dla jednych jest osiągnięciem życia, dla innych może być „czymś zwyczajnym”. Ale to nie oznacza, że trzeba to deprecjonować. Zbyt często słyszymy: „ja bym tak nie mogła”, „po co to komu?”, „strata czasu”. Zbyt często ludzie oceniają nasze wybory, nie znając tła, wysiłku ani emocji, które za nimi stoją. A przecież nikt nie zna cudzego marzenia tak, jak zna je ten, kto je nosi. Nikt nie powinien mówić, co jest „warte zachodu”, a co nie.
Każdy z nas wyznacza sobie własne standardy działania. I ma prawo iść swoją drogą, swoim tempem. Ma prawo robić rzeczy na własnych zasadach. Jeśli Tobie nie są potrzebne fajerwerki – to nie znaczy, że coś poszło nie tak. To znaczy, że działasz po swojemu. I to już jest bardzo dużo.
Świętuj tak, jak potrzebujesz
Świętowanie nie musi wyglądać jak z katalogu. Nie musisz mieć balonów i konfetti. Czasem świętem jest właśnie ten wieczór, kiedy wreszcie możesz zamknąć laptopa. Usiąść. Wziąć głęboki oddech. Nie być w trybie działania. Nikomu nic nie udowadniać. Czasem świętem jest zmęczenie, które mówi: dałam z siebie wszystko. Czasem jest nim decyzja, by przez chwilę nie robić nic. Czasem jest nim cicha radość, której nie trzeba ani tłumaczyć, ani udowadniać.
Bo to też jest sukces.
Jeśli coś dziś mogę powiedzieć z pełnym przekonaniem, to właśnie to: dotarcie do celu, nawet bez fanfar – to nadal sukces. Nie mniej ważny, nie mniej piękny, nie mniej Twój. Może nie będzie oklasków. Może nie będzie gratulacji. Może nie usłyszysz słów uznania. Ale ty wiesz. Ty pamiętasz. I to wystarczy.
Zrobiłaś to.
Zrobiłeś to.
Jesteś ważna.
Jesteś ważny.
I choć u celu nie ma fajerwerków – jest coś jeszcze cenniejszego.
Prawda. Autentyczność. Ty.
Dlatego dziś chcę powiedzieć to właśnie Tobie – działaj po swojemu. Nawet jeśli inni nie rozumieją. Nawet jeśli idziesz pod prąd, a Twoje tempo jest inne niż wszystkich wokół. Jeśli w środku czujesz, że to, co robisz, ma sens – zaufaj sobie.
Zaufaj temu cichutkiemu głosowi, który mówi: „to jest to”. Bo to nie oni będą z Tobą w tych nocach pełnych wątpliwości. To nie oni wstaną za Ciebie, gdy zwątpisz. Tylko Ty.
Nie musisz pędzić. Nie musisz być głośna. Nie musisz od razu umieć wszystkiego. Masz prawo szukać, popełniać błędy, zaczynać od nowa. Masz prawo być zmęczona, masz prawo robić przerwy. Ale jeśli wiesz, że to, co robisz, płynie z Twojego serca – nie rezygnuj. Nie dlatego, że nikt nie klaskał. Tylko dlatego, że nikt inny nie zrobi tego tak jak Ty.
Uwierz mi, to wystarczy, że wiesz, dlaczego to robisz. Nawet jeśli droga jest długa, nawet jeśli wokół cisza. Czasem najbardziej znaczące rzeczy rodzą się w spokoju, dojrzewają w samotności i potrzebują czasu, by mogły rozkwitnąć. Nie porównuj się. Nie ścigaj z nikim. Twoja historia to nie wyścig. To opowieść – jedyna taka. I warto ją pisać tak, jak czujesz.
I jeśli kiedykolwiek przyjdzie Ci do głowy, że to, co robisz, nie ma sensu – przypomnij sobie, że każde działanie z serca zostawia ślad. Nawet jeśli niewidoczny na pierwszy rzut oka.
Może właśnie ktoś czeka na to, co tworzysz. Może komuś dasz nadzieję. A może po prostu – zbudujesz życie, które będzie Twoje. Takie, jakiego potrzebujesz.
I to naprawdę wystarczy.