Tyle się mówi o radosnym oczekiwaniu na dziecko. O samych słodko-pierdzących stronach macierzyństwa a wcześniej samej ciąży. Tysiąc zdjęć z wyprawką przy brzuchu (i to dosłownie!), odliczanie tygodni, dni, niekończące się przygotowania. A powiedz mi teraz, tak od serca – czy ktoś kiedykolwiek zapytał cię, czego się boisz? Czy coś cię niepokoi? Bo… czego boi się matka? Wielu rzeczy. Naprawdę wielu. Tych zupełnie oczywistych i tych zupełnie nie.
Mnie nigdy nikt o to nie pytał.
Nikt.
Nigdy.
A bałam się – i boję! – niezliczonej ilości rzeczy. Przerażających. Być może tylko dla mnie. Ale być może dla ciebie też. Być może doskonale znasz to uczucie i tylko pokiwasz w milczeniu głową, czytając kolejne akapity. Czasami zadziwiają mnie postawy ludzi. Bardzo często spotykam się z rekcjami typu: czym możesz się martwić, skoro masz rodzinę a kiedyś byłaś sama z dzieckiem i jakoś żyłaś? Bagatelizowanie czyichś obaw, tylko ze względu na jego obecną sytuację – jest zwyczajnie słabe. Jesteśmy matkami, przede wszystkim jednak ludźmi. Myślącymi, czującymi, przeżywającymi wszystko na swój sposób.
Czego boi się matka?
Matka obawia się, że nie jest wystarczająca.
Dobrze czytasz! Boję się, że nie jestem wystarczająco uważna i cierpliwa. Przecież mogłabym spędzać więcej czasu na nauce dodawania, na wspólnych spacerach, czymkolwiek. Mogłabym więcej, mocniej, częściej, lepiej. Tylko wiesz, że zawsze można lepiej? We wszystkich momentach życia, możemy zrobić coś lepiej. Ale nie robimy. Bo czasami to zrobione jest zdecydowanie lepsze od doskonałego ale ledwie zaplanowanego. Poczucie, że za mało się staram i mogłabym robić jeszcze to, tamto i jeszcze coś – pojawia się i znika.
Nie bez znaczenia są tutaj schematy, które wciąż rządzą mentalnością ludzi.
Jeśli matka wraca do pracy i posyła dziecko do żłobka – z pewnością jest karierowiczką i pozwala by ktoś inny je wychowywał za nią. Nikt wówczas nie pyta, czy decyzja nie jest spowodowana jakąś koniecznością, czy nie jest czasem tak że to po prostu mniejsze zło. Nikt nigdy nie zastanawia się, jaką historię niesie taka decyzja. Bo wiesz – to jest właśnie ten największy problem ludzi. Nie myślą. Nie pytają. Nie rozmawiają. Z góry oceniają i są przekonani o swojej nieomylności, bez względu na cokolwiek. Choćbyś się naprawdę mocno starała i była w pełni świadoma swoich decyzji – zawsze przyjdzie jakiś moment, w którym pojawią się wątpliwości. Czasami przejściowe, czasami na chwilę nie do udźwignięcia. Musisz to po prostu przetrwać. Z pokorą i cierpliwością. Bo przecież wiesz, że robisz dobrze. Bo jesteś naprawdę wystarczająca. Musisz to sobie tylko na nowo uświadomić.
Matka obawia się, że źle wychowa swoje dzieci.
Dwoi się i troi. Wciąż zastanawia i zadaje sobie niezliczone ilości pytań. Chciałaby mieć pewność, że w przyszłości jej dzieci będą dobrymi ludźmi. Szczęśliwymi ludźmi. Spełnionymi ludźmi. Ale tego nie wie. Ty tego nie wiesz. Ja tego nie wiem. Nikt tego nie wie. Ale się boję. Że moje dzieci kiedyś zostaną skrzywdzone albo komuś wyrządzą krzywdę. Doskonale zdaję sobie sprawę z ilości zagrożeń i zła, które czyhają dosłownie wszędzie. Dieta informacyjna pomaga nie przeżywać konkretnych historii, obok niej jednak pozostaje świadomość. Męcząca, trudna. Boję się o swoje dzieci. I o to, co może ich spotkać. Przede wszystkim o to.
Staramy się uczyć naszych synów i córki tego, co dobre dla nich. Pielęgnujemy w nich naturalną ciekawość świata i pewność siebie. Przygotowujemy na każdą ewentualność. Nieważne jednak, jak bardzo zapobiegliwi będziemy i jak bardzo się postaramy – nie mamy możliwości przewidzieć przyszłości. Nie jesteśmy w stanie przygotować ich na absolutnie wszystko. I to, co poza naszą kontrolą – przeraża. Bo nie wiem, czy czegoś nie pominę, czy nie powinnam zrobić albo powiedzieć czegoś jeszcze. Ty też nie wiesz. Starasz się na miarę swojej wiedzy, chęci i możliwości, usilnie odpychając od siebie wrażenie, że to nadal za mało.
Matka obawia się sytuacji, gdy mogłoby jej zabraknąć.
I nie mam na myśli tutaj testamentu, polisy na życie czy podobnych kwestii formalnych. Każdy rodzic zazwyczaj dba o podobne tematy, nie będę cię tym zanudzać. Wiesz, co robić. Boję się tego, co by wtedy się wydarzyło: czy poradziłyby sobie beze mnie, czy udźwignęłyby mój brak? Czy ktoś byłby w stanie im mnie zastąpić? To są tematy już niezwykle trudne. I choć (podobno) wystarczy mieć pewność, że ten drugi rodzic by sobie doskonale poradził i można na niego liczyć – dla mnie to za mało. Obawiam się tego wszystkiego, co przeżywałyby moje dzieci bez mamy. Niewyobrażalny ból pojawia się już na samą myśl. Pojawia się rzadko, jednak rzeczą ludzką jest pytać i myśleć, nie da się wszystkiego w nieskończoność odpychać i wypierać.
Wierzę, że moje dzieci otrzymałyby wsparcie od bliskich nam osób. Wierzę też, że taka sytuacja nie będzie miała miejsca, nie będzie konieczna. Pilnuję by formalnie były zabezpieczone i staję na rzęsach, żeby nie pozwalać na jakiekolwiek niebezpieczeństwo. Dbajmy o siebie, o siebie nawzajem i bądźmy wdzięczni za to, że siebie mamy. Każdego dnia.
Matka obawia się, że jej dzieciom może czegoś brakować.
Gdy wychowywałam Małego Człowieka sama – to była moja obsesja. Cały czas liczyłam. Pieniądze, zapasy, możliwości i potrzeby. Non stop liczyłam. Zakupy dla siebie ograniczałam do tak skrajnego minimum, że z perspektywy czasu – podziwiam siebie za to, że tak długo to wszystko wytrzymywałam. Mimo, iż jestem teraz w lepszej sytuacji, mam lepszą pracę i sama decyduję o ilości zarobku w danym miesiącu – te obawy pozostały. Muszę mieć w domu zapas na minimum miesiąc, półtora. Wszystkich niezbędnych produktów dla dzieci. Dbałość o ich potrzeby to mój priorytet. Nie wyobrażam sobie momentu, że mogłoby im czegoś zabraknąć. Dlatego zawsze mam plan B, C, i plan Z też mam. Zapasy w spiżarni mam, i w skarbonce też. Nie wiem, czy się tego po prostu nauczyłam. Nie wiem, czy bez podobnych doświadczeń – byłoby tak samo. Ale tak jest. I boję się tego na tyle mocno, żeby ze wszystkich sił zapobiegać czemuś podobnemu.
Być może nawet ktoś nie zdaje sobie sprawy, czego boi się matka. Niemal każda. Że można mieć tak skrajnie przyziemne obawy. Jednak… to normalne! Zwyczajność codziennych trosk i obowiązków, która przechodzi w gonitwę myśli i lęków.
Matka obawia się, że kiedyś dzieci ją opuszczą.
I nie, nie mam tu na myśli standardowego wyfrunięcia z gniazda. Bo to jest dla mnie oczywiste, że staną się samodzielne. I sama chciałabym ich tej samodzielności też uczyć. Boję się jednak sytuacji, gdy oddalą się. Nie odległością, nie murem obowiązków. Gdy oddalą się i nie będą chciały pojawiać się w naszym życiu, mimo że zawsze są i będą dla nas najważniejsi. Takie sytuacje są bardzo częste. Młodzi ludzie mają swoje życie, swoje priorytety, swoją codzienność i zapominają o rodzinnym domu. Jeśli rodzice sami sobie na to pracowali lub pracuję – można to zrozumieć. Jeśli jednak nie zrobili nic, co mogłoby te dzieci oddalić od nich – serce pęka na samą myśl…
Każdy z nas zna różne historie, różnych ludzi, różnych rodzin. Zdarza się i tak, że rodzice wyrzucają dzieci z gniazda bardzo szybko, chcąc odżyć bez dziatwy, niech będą samodzielni i nie wymagają uwagi. Mijają lata i ci sami rodzice – chcieliby by te dzieci się pojawiały. Nagle nie wiedzą, kto przejmie ich dom, kto będzie chciał tam wrócić. Nagle nie ma obok nikogo, z kim mogliby dzielić codzienność. A przecież sami chcieli, sami te dzieci od siebie odsunęli, wskazując im drzwi. To są smutne historie, wielopłaszczyznowe. Gdy w grę wchodzą wnuki, bywa jeszcze smutniej. Wiem i czuję to na pewno, że moje dzieci będą dla mnie zawsze najważniejsze. Nie przemawia do mnie dziwne stwierdzenie, które często spotykam: dzieci przestają się liczyć, gdy rodzą się wnuki. Nieprawda. Nie może tak być.
Chciałabym, żeby to wszystko – pozostawało tylko obawami.
Chciałabym wychowywać swoje dzieci w przekonaniu, że mogą do nas przyjść z problemem a nie go skrzętnie ukrywać, w obawie przed napiętnowaniem. Chciałabym wychowywać swoje dzieci w dostatku – jednak na tyle rozsądnym, żeby nie stali się roszczeniowymi materialistami. Chciałabym móc z całym przekonaniem powiedzieć kiedyś, że zrobiłam co mogłam – by wychować je jak najlepiej. Nie jestem w stanie przewidzieć ich przyszłości. Wierzę jednak, że tych zmartwień będzie jeśli nie mniej, to przynajmniej nie więcej.
Kosmetolog Marta
Powiem Ci że to jedne z lepszych (psychicznie), ale i trudniejszych tekstów jakie czytałam.
Zgadzam się ze wszystkim w 100% i w pełni Cię rozumiem, bo moje obawy są dokładnie takie same.
Ja np. całą ciąże bardzo się bałam, że coś będzie nie tak, później moment porodu i komplikacji był przeogromnym stresem. Powrót do domu również i pierwsze 3 miesiące to właściwie był jeden wielki strach. Z perspektywy czasu mam sobie trochę to za złe, bo straciłam te momenty „rozpływania się nad maleńkimi stopkami”, ale z drugiej strony może dzięki mojej czujności nie zbagatelizowałam niektórych spraw, kto wie…
Podziwiam Cię też, że byłaś samotną matką. Dla mnie takie matki to prawdziwi herosi i strongmeni w jednym.
Mi osobiście wbrew pozorom i całego zła jakie wywołała pandemia była ona bardzo na rękę bo mój mąż został w domu w tym pierwszym półroczu życia syna. Mi to bardzo życie ułatwiło i o ile można cieszyć się z pandemii w jakikolwiek sposób , to tak naszej rodzinie po prostu to wyszło na plus.
Dziękuję za takie wpisy !