Czy film „Jeden na milion” to kolejna historia o chorobie dziecka…?

Jakiś czas temu – zobaczyłam zwiastun filmu „Jeden na milion”. Pamiętam, bardzo dobrze pamiętam, reakcję mojego męża! Zapytał mnie wówczas, czy oby na pewno powinniśmy oglądać każdy taki film? Czy nie mamy wystarczająco takich historii na co dzień? We własnym domu, w korytarzach przed gabinetami…? Nie sposób się z tym nie zgodzić, to fakt.

Sami jesteśmy jednym z tych przypadków „jeden na setki tysięcy” i niejednokrotnie zderzamy się ze ścianą, gdy kolejny specjalista mówi „nie wiem, nie pomogę”. Żyjemy w tym świecie na co dzień, wydawało mi się więc, że trudno byłoby nas jakkolwiek zaskoczyć, zszokować. Zresztą, pamiętajmy o najważniejszym! Do kina idziemy, aby obejrzeć coś nowego, aby dobrze się bawić, owszem – czasem wzruszyć, czasem wystraszyć, ale nie spodziewajmy się, że będzie to film wręcz dokumentalny.

Z prostego powodu! Nikt nie chciałby tego oglądać. Oczekujemy – mimo wszystko – możliwie przyjemnych obrazków. Owszem, ma być ciężko i mają być emocje, ale nie może to być przedstawione z przesadą. Bo ludzie wychodziliby z kina straumatyzowani. Zwłaszcza ci, którzy na co dzień nie znają kulis tego świata.

 

Tak, widziałam już film „Jeden na milion”!

Dzięki współpracy z Monolith Films oraz Fundacją Jesteśmy Ważni, kilka dni temu odbyliśmy przedpremierowy seans filmu, we własnym salonie, na własnej kanapie – po dniu, który śmiało można nazwać niekoniecznie najłatwiejszym. Gdy tylko w domu zapadła cisza, pogasły wszystkie światła, zrobiliśmy sobie zimową herbatę, usiedliśmy przed ekranem i wskoczyliśmy w świat innej rodziny.

Obejrzeliśmy całość bez przerw, całkowicie pochłonięci opowieścią, nie odzywając się ani słowem. Siedzieliśmy w mroku, wpatrzeni w ekran telewizora, a nasze myśli zdawały się błądzić w głąb tej historii. W niektórych chwilach, które wstrząsały nami na różne sposoby, do oczu wkradały się łzy, a ciszę przerywały ciężkie westchnienia, pełne emocji, które trudno było opisać słowami. Były też pojedyncze uśmiechy, zwłaszcza w początkowej części filmu.

Dlaczego tak się działo…? Odpowiedź kryła się w konkretnych scenach, w których mogliśmy dostrzec fragmenty siebie, swoje codzienne zmagania – Boże, jak ja nie lubię tego słowa! Ale jednocześnie zdaję sobie sprawę, że czasami „zmagania” to określenie najtrafniejsze. Nie były to oczywiście odwzorowania naszego życia w idealny sposób, nie o to przecież nawet chodziło. Kluczowe były emocje, które towarzyszą nam na co dzień, te często skrywane głęboko wewnątrz.

Ktoś odważył się ukazać je na ekranie – te dynamiczne obrazy przyziemnej walki – takiej o drobiazgi, a czasami rzeczy wielkie, najważniejsze, tętniącego strachu, uczucia bezsilności, a także wściekłości, które co chwila nas ogarniają w chwilach kryzysowych. Przedstawiono momenty wzlotów i upadków, przeżywanych przez nas niemal przy każdym kroku, z jakim stawiamy się w obliczu wyzwań życia, które w każdej jego sekundzie – musi łączyć w sobie tak wiele.

Ktoś w końcu pokazał nas, rodziców, w całej naszej złożoności, ukazując nie tylko radości, ale i trudności, które stają na naszej drodze. Ktoś w końcu pokazał, że jesteśmy ludźmi. Mamy emocje. Mamy obawy. Mamy momenty, w których nie mamy siły wstać z podłogi, łkając bezgłośnie – aby rodzina za drzwiami tego nie słyszała. Mamy prawo być zmęczeni, rozżaleni, wściekli – ale mamy też prawo, mimo ciężaru sytuacji, cieszyć się, łapać chwile, szukać radości i spełnienia.

Jesteśmy rodzicami.

Jesteśmy ludźmi.

Jesteśmy WAŻNI.

 

Czy „Jeden na milion” to film o niepełnosprawności – jak wiele innych?

I tak, i nie. Musimy tutaj podkreślić coś bardzo ważnego: każdy z nas jest inny i każdy z nas zareaguje inaczej. W innych momentach pojawią się łzy, w innych uśmiech. Inne będą refleksje, inne wrażenia. To zupełnie naturalne! Dla kogoś obraz będzie za mało dramatyczny, traumatyczny, smutny – a dla kogoś za bardzo. Różnorodność charakterów, doświadczeń, historii – sprawia, że mamy różne przemyślenia i opinie.

Jedno tutaj jest pewne: to film niesamowicie ważny. I gdybym mogła – zabrałabym do kina dosłownie każdego, kto powinien otrzymać szansę zrozumienia jak wygląda takie życie, jak wygląda życie z dzieckiem „jednym na milion”. Bo pomyśl tylko, tu i teraz! Jeśli jesteś rodzicem dziecka z niepełnosprawnością – Wasi bliscy, znajomi, widują Was, owszem, ale są to zazwyczaj pojedyncze godziny, dni, sytuacje. Nie widzą tych nocy, gdy siedzicie na podłodze i czuwacie. Nie widzą tych poranków, które zdają się nie mieć końca. Nie widzą tych niekończących się telefonów, wizyt, prób ogarnięcia czegokolwiek, gdziekolwiek, jakkolwiek. Widzą tylko urywki. A całość tej codzienności – jest tylko z Wami, zawsze z Wami.

Takie filmy są potrzebne. Takie filmy są WAŻNE. Potrzebujemy ich, aby uwrażliwiać społeczeństwo. Nie tylko na choroby, niepełnosprawności i wszystko wokół nich. Również – albo i przede wszystkim – na rodziców, opiekunów, którzy dźwigają całą odpowiedzialność, logistykę, stając się tak wieloma rolami w jednej osobie, że nawet nie będę ich dziś wyliczać.

My musimy wszystko. Absolutnie wszystko. Absolutnie zawsze. I choć o nasze dzieci pytania padają dość regularnie – bardzo rzadko ktoś pyta o nas. Mimo, że jesteśmy w tej codzienności już wiele lat – nadal jestem zaskoczona za każdym razem, gdy ktoś zapyta o mnie. Gdy raz na jakiś czas, jakiś specjalista lub terapeuta, po prostu zapyta: a jak Wy sobie radzicie, czegoś Wam trzeba? To naprawdę pojedyncze przypadki i głęboko wierzę w to, że doczekamy momentu, w którym wsparcie opiekuna – będzie traktowane (w końcu!) jako niezbędny element dobrostanu dziecka. 

 

Odsyłam również do mojego artykułu dla Fundacji Jesteśmy Ważni, gdzie znajdziesz 3 opinie innych rodziców na temat filmu: Jeden na milion” szansą na usłyszenie głosu… milionów?

 

 

Artykuł powstał na zaproszenie   

 

2 comments

  1. AGNIESZKA BIERNACKA

    Każdy film, serial jest ważny. Pod warunkiem, że idzie za nim jakieś przesłanie, komunikat.
    W tym przypadku jest tak jak najbardziej, dlatego warto obejrzeć. Dzięki temu reszta społeczeństwa ma okazję zobaczyć, z czym na co dzień mierzą się rodzice i opiekunowie OzN. To nie bajka, to prawdziwe życie.

  2. Jola

    Takie filmy są naprawdę potrzebne – nie tylko dla nas, ale dla całego społeczeństwa, które widzi jedynie małe wycinki rzeczywistości. Mam nadzieję, że ten obraz skłoni wielu do refleksji i chociaż na chwilę pozwoli spojrzeć na świat naszymi oczami.,,

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *